Wczoraj doszła do mnie tak długo wyczekiwana przesyłka - czerwone glany dla Victorii. Jak już wspominałam we wcześniejszych postach moja decyzja totalnie mnie załamała. Nie mogłam się pogodzić z tym, że zamówiłam te cholerne buty. Ale gdy otworzyłam kopertę, obejrzałam je kilka razy i wcisnęłam na stópki mojej panny, to stwierdziłam, iż nie jest tak źle. W sumie to jest nawet bardzo w porządku. Wszystko wygląda (na swój sposób) uroczo w takiej miniaturowej wersji, tak więc jestem zadowolona.
Chciałam nawet zrobić takie porównawcze zdjęcie: glany moje i glany Victorii. Jednak wstyd mi nie pozwolił, gdy zobaczyłam, jak moje buty są obdarte i uświnione po ostatnim pogo.
Moja składnia jest naprawdę wspaniała. Mam nadzieję że nikogo nie będzie to szczególnie raziło.
Jeśli chodzi o zdjęcia - monotonne w cholerę, ale monotonia w życiu też jest czasem potrzebna. Dorzuciłam też cytat z książki którą właśnie czytam: gdzieś się tam plącze.